MAKE LOVE NOT WAR
W czasach mojej młodości pamięć o okrutnej II wojnie światowej była wśród polskiego społeczeństwa bardzo żywa, nie tylko z tego powodu, że w każdej polskiej rodzin i żyli ludzie, którzy przeżyli okupację, partyzanckie potyczki i walki prowadzone na różnych frontach tej wojny. Praktycznie nie było chyba rodziny, w której ktoś w wyniku tej wojny nie stracił życia lub doznał ciężkiego okaleczenia fizycznego bądź psychicznego. Pamięć o wojnie żyła też dlatego, że każde wchodzące w szkolne życie pokolenie było wychowywane w atmosferze walki o pokój, co każdy uczęszczający w PRL do szkół wszelkiego rodzaju powinien pamiętać. Walka o pokój to oczywiście tylko hasło, bo nikt z karabinem w ręce o ten pokój nie walczył, ale każdy miał poczucie bezpieczeństwa, ponieważ Polska należała do jednego z bloku wojskowego, czyli Układu Warszawskiego, powołanego 14 maja 1955 roku [wżycie wszedł 4 czerwca tego samego roku], jako przeciwwagę dla paktu NATO utworzonego 24.08.1949 r. W każdym z tych paktów znajdowały się państwa posiadające potężne arsenały broni jądrowej i ta równowaga sił stanowiła gwarancję pokoju. Bo pokój gwarantowany był właśnie przez ten obopólny strach po obu stronach Atlantyku i Pacyfiku, ale tylko w Europie, bo w Azji i Afryce amerykańskie wojska (i inne z państw NATO) hulały sobie w najlepsze, a trup ścielił się gęsto. Polska jako członek ONZ w sprawach zachowania pokoju działała bardzo aktywnie, czego przykładem mogą być nie tylko liczne pokojowe misje wojskowe, ale też aktywność na polu dyplomatycznym, jak np. Plan Rapackiego z 1957, czy uczestnictwo w Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie [KBWE], powołanej do życia 14.12.1964 na XIX na sesji ONZ z inicjatywy wspomnianego Adama Rapackiego. Kończę na tych tylko przykładach, bo w ramach felietonu miejsca zabrakłoby na opisanie wszystkich wysiłków podejmowanych przez Polskę dla utrzymania bezpieczeństwa międzynarodowego.
A co mamy dzisiaj?
Otóż dzisiaj wszyscy zaczynają mówić o wojnie, tak jakby była to zabawa ołowianymi żołnierzykami lub szarżą dzielnych szwoleżerów na drewnianych konikach bujanych z drewnianą szabelką w dłoni. W Polsce o tragedii wojny jakby zapomniano, chociaż toczy się ona za naszą wschodnią granicą, chociaż media przez całe lata [po 1989 roku] prawie codziennie relacjonowały to, co wyprawiali Amerykanie w Serbii, Libii, Iraku, Afganistanie, a obecnie to, co Izrael wyprawia z narodem palestyńskim w strefie Gazy. Nasi najbardziej mężni politycy, tacy jak Szymon Hołownia [on chyba marzy, aby swą dzielną żonkę wysłać wraz z jej bojowym samolotem nad Ukrainę, aby ruskim łupnia dała] , Donald Tusk, Władysław Kosiniak-Kamysz, Włodzimierz Czarzasty i Adrian Zandberg [na dokładkę z Aleksandrem Kwaśniewskim i Leszkiem Millerem] w zgodnym chórze z Andrzejem Dudą, Jarosławem Kaczyńskim [i całą pisowską resztą] trąbią w surmy bojowe, wieszcząc wojenną pożogę sprokurowaną nam przez wschodniego satrapę i krwawego zbrodniarza. Tylko Konfederacja ma zdaje się trochę odmienne zdanie. Robert Biedroń bojowych okrzyków nie wznosi, ale to już chyba z powodu jego charakteru. No i w chórze tym pierwsze głosy należą też do naszych bojowych bardzo politycznych dam, którym po nocach – tak jak ich kolegom z tego chóru – śni się Europa, jako jedna wielka fabryka broni, wysyłanej dniami i nocami do Ukrainy. Najstraszniejsze jednak w tym chórze jest to, że nikt z tego towarzystwa nawet się słowem nie zająknie o tym, że ważniejsze od wszystkiego są rozmowy o pokoju, że trzeba z Rosją zasiąść przy jednym stole i zacząć rozmawiać o warunkach zawarcie pokoju. Jankesi nie tak dawno dogadali się z talibami w Afganistanie, co świadczy dowodnie, że z każdym można się jakoś dogadać.
Za wojnę na Ukrainie cały proamerykański świat [podkreślę raz jeszcze, że proamerykański] obciąża Putina, czyli Rosję, a każdego, kto uważa inaczej [jak np. ja] uznaje za „ruską onucę” i „ludzika Putina”. W Polsce „pierwszy demokrata”, czyli zwolennik wolności mediów i prawa do głoszenia poglądów, gromko pohukiwał niedawno, że jakiekolwiek usprawiedliwianie Rosji to zdrada stanu. Kurczę, już zaczynam się bać, czy po tym tekście nie wpadną do mojego mieszkania zamaskowani i uzbrojeni w ciężką broń antyterroryści ministra Kierwińskiego. Na dodatek wczoraj w TVN24 słyszałem, jak w Brukseli mówił publicznie, że żyjemy w czasach PRZEDWOJENNYCH. Wygląda na to, że dokładnie zna datę i godzinę wybuchu przyszłej wojny. Strach się bać.
Może czytelnicy DB 2010 pamiętają moje felietony publikowane zaraz po tym, kiedy Rosja najechała na Ukrainę. Wywołały one wówczas wielkie oburzenie niektórych działaczy PiS, czemu na łamach DB 2010 dawali wyraz. Pisałem wtedy [powołując się na amerykańskich analityków], że Putin dał się przez USA sprowokować, reagując na plany przyłączenia Ukrainy do NATO, czyli podciągniecie natowskich baz o ponad dwa tysiące kilometrów, czyli rozmieszczenie ich na pograniczu ukraińsko-rosyjskim. Czy miał wybór? Czy miał się godzić na to, aby uzbrojone w głowice rakiety przeciwnika w ciągu kilku minut doleciały do Moskwy? Putin chciał też gwarancji, że w Ukrainie przestanie się gloryfikować nazistów (m.in. tych, co na tzw. polskich kresach masowo mordowali Polaków) oraz aby Ukraina ogłosiła neutralność. Co ciekawe nie przeszkadzały mu i nie przeszkadzają nadal plany przystąpienia Ukrainy do Unii Europejskiej, bo podejrzewam, że doskonale zdawał i zdaje sobie sprawę, jak się to odbije na unijnej gospodarce, a zwłaszcza rolnictwie. Już to widzimy, chociaż Ukraina do Unii jeszcze nie należy.
Nie mam wątpliwości, że nie tylko dla Rosji, ale także Stanom Zjednoczonym Unia jest poważnym przeciwnikiem gospodarczym i jej osłabienie leży w interesie obu tych państw. Bo niby dlaczego nagle Stany Zjednoczone nie kierują nowych miliardów na pomoc Ukrainie i dlaczego wzywają o to Unię Europejską? Czyżby nie miała ona swych własnych kłopotów wymagających miliardowych nakładów? Wojna na Ukrainie osłabia zarówno Rosję, jak i Unię, natomiast Jankesom przysparza same pożytki, bo za broń sprzedaną [bo przecież nie podarowaną] Ukraina będzie musiała kiedyś zapłacić. Słaba Unia i słaba Rosja pozwolą Stanom Zjednoczonym zwiększyć swe możliwości w rywalizacji z Chinami, i o to właśnie toczy się ta gra. A polskim politykom wydaje się, że Ukraina walcząca z Rosją, walczy w naszej obronie i aby to przekonanie w Polakach utrwalić, opowiada się bzdury o planowanym ataku Rosji na Europę, czyli Polskę [ewentualnie Litwę, Łotwę i Estonię], czyli NATO, udając, że nie chroni nas art. 5 traktatu tego Paktu. Więc wmawiają nam, że ten krwawy morderca Putin już całkowicie oszalał i dąży do wywołania wojny atomowej, dlatego naszą broń mamy oddać Ukrainie, bo jak dzięki niej pokona Rosję, to wojny atomowej nie będzie. Czy nie uważacie, że są to brednie politycznych cwaniaków, którzy realizując polecenia płynące z Waszyngtonu, mają nas za idiotów.
Bo gdyby Putin chciał atomowej wojny, to żaden opór Ukrainy by mu w tym nie przeszkadzał. Jego rakiety z terenu Rosji dolecą i do Ameryki i na krańce Europy, a więc, co go niby powstrzymuje, jeżeli według tych różnych politycznych durniów tak usilnie do tej zagłady dąży? Kiedyś amerykańscy przeciwnicy wojny w Wietnamie nieśli na swych pacyfistycznych sztandarach hasło make love not war [czyńcie miłość nie wojnę], dziś wymaga się od nas, abyśmy radośnie krzyczeli wojna, wojna, wojna.
Mam dość bitewnych pohukiwań czołowych przedstawicieli prawie wszystkich (bo oprócz Konfederacji) politycznych ugrupowań od prawa do lewa. Niekiedy mam wrażenie, że są to chłopaczki w krótkich spodenkach, bardzo lubiący bawić się w wojnę, co ich bardzo podnieca.