Janusz "Bartek" Bartkiewicz

TRYBUNA MYŚLI NIESKRĘPOWANEJ

środa, 09 sierpień 2023 14:34

ROZMOWA

  •  
Oceń artykuł
(4 głosów)

Gdzieś w połowie marca 2018 roku, w momencie gdy już wychodziłem z mieszkania, zatrzymał mnie przy drzwiach dźwięk dzwonka telefonu. Wyświetlający się numer dzwoniącego nic mi nie mówił, ale ponieważ nie był zakryty, postanowiłem odebrać połączenie i kiedy to uczyniłem przeprowadziłem rozmowę, którą wprawdzie przytaczam z pamięci, jednakże chyba w 95% tak właśnie przebiegała.

***

- Nazywam się Wojciech Pyłka i dzwonię z Aresztu Śledczego w Świdnicy, gdzie przebywam od ponad 10 lat, skazany za zabójstwo, którego się nie dopuściłem i chciałbym pana ….

- Zaraz, chwila, – przerwałem mu, spodziewając się dłuższego monologu - po pierwsze dlaczego mówi pan, że dzwoni ze Świdnicy, kiedy mi się wyświetlił numer wrocławski, a po drugie chciałbym się dowiedzieć, od kogo ma pan mój prywatny numer telefonu, bo nie sądzę abyśmy się wcześniej kiedykolwiek spotkali.

- Proszę pana, powiem tak. Dzwonię z automatu telefonicznego w areszcie w Świdnicy i nie wiem dlaczego wyświetla się numer wrocławski, ale być może dlatego, że jest to chyba linia więzienna, albo coś w tym rodzaju. Natomiast pański numer dostałem od jednego z chłopaków co tu siedzą, któremu obiecałem, że nigdy go nie ujawnię. On mi powiedział, że jeżeli już nigdzie pomocy nie będę mógł znaleźć, to mam dzwonić do pana, ponieważ w beznadziejnej sytuacji skutecznie pomógł pan już kilku osobom.

Z prostej już tylko ciekawości ponowiłem próbę ustalenia tego informatora, ale rozmówca powtórzył, że obiecał temu komuś, iż jego nazwiska nie ujawni i chociaż zdaje sobie sprawę, że może mnie to do niego z miejsca zniechęcić, to jednak poprosił, abym poświęcił mu tylko parę minut. Ponieważ nie przychodziły mi do głowy żadne znajome nazwiska osób mogących aktualnie przebywać w tym Areszcie, dałem sobie spokój w dociskaniu rozmówcy, który jednak trochę mnie zaintrygował. Jednocześnie zapaliło mu się w głowie ostrzegawcze czerwone światełko, że kolejny już raz pakuję się w sytuację powodującą, iż znów wiele czasu zabiorą mi cudze sprawy i to dotyczące kogoś, kogo w ogóle nie znam, kto nawet nie jest znajomym jakiegoś mojego znajomego. Czułem, że kiedy będę rozmowę tę kontynuował, to ponownie, nie wiadomo który już raz dam się znów wplątać w cudze problemy, co spowoduje, że wszystkie plany związane z dokończeniem książki, jaką od paru lat pisałem, będę musiał odłożyć na bliżej nieokreśloną przyszłość. Ale ciekawość, tak jak zawsze, zwyciężyła.

- W porządku panie Wojciechu, proszę mi, ale krótko, opowiedzieć o tym swoim problemie, ale najpierw chciałbym pana zapytać, czy pan wie kim jestem, a właściwie byłem?

- Wiem, pan pracował w policji na Mazowieckiej, w kryminalnym. Jest pan tu u nas dosyć popularny i …

- Ok, nie w tym rzecz gdzie i dlaczego jestem popularny, tylko chciałbym panu uświadomić, że kiedy zajmowałem się takimi sprawami, to chyba z kilka setek ludzi bijąc się w piersi, zapewniało mnie o swojej niewinności i w zdecydowanej większości musiałem im później skutecznie udowadniać, że jednak raczyli mnie okłamywać. Tak więc musi zdawać pan sobie sprawę, że takie zapewnienia nie robią na mnie żadnego wrażenia.

- Wiem, ale proszę mnie wysłuchać. Moja sprawa była opisywana w kilku gazetach, w tym w tygodniku „Nie”, więc może pan to wszystko przeczytać. Były też dwa reportaże w telewizji.

- I co, bez skutku? – zapytałem zdziwiony - Oczekuje pan ode mnie pomocy, kiedy wcześniejsze interwencje medialne takich potęg jak ogólnopolska prasa i telewizja nie pomogły? Ja nie mam takich jak media mocy sprawczych,więc nie wiem, czy będę w stanie …

Mój rozmówca, jakby obawiając się, że zakończy rozmowę, wszedł mi bezceremonialnie w słowo.

- No nie pomogła, ale ja panu, jeżeli się pan zgodzi, dostarczę kopie całości moich akt, to się sam pan przekona, że jestem ofiarą tego systemu, a w zasadzie ofiarą jednej prokuratorki i paru wałbrzyskich policjantów, którzy strasznie pragnęli odnieść sukces. I odnieśli, wsadzając na 25 lat niewinnego człowieka. Pewnie jeszcze wielkie premie za to dostali.

- Proszę pana, ale jak pan sobie wyobraża tą moją pomoc, kiedy ja nie dysponuję żadnym biurem, nikogo nie zatrudniam, a i czasu w zasadzie mam niewiele – starałem się go zniechęcić. Bezskutecznie, ponieważ rozmówca nie zważając na jego słowa, ciągnął dalej.

- Proszę pana, mi chodzi w zasadzie o to, aby napisał pan dla mnie wniosek do prezydenta o ułaskawienie …

- No cóż – przerwałem mu, nie czekając aż dokończy – mogę napisać, bo nie sprawi mi to żadnych trudności, ale mam do pana pytanie. Czy zdaje pan sobie sprawę, że aby liczyć na prezydencką łaskę, należy się w zasadzie przyznać do zbrodni i wyrazić skruchę. Bez tego ani rusz, bo ….

Tym razem to on przerwał mi prawie w pół słowa.

- Jeżeli tak, to ja rezygnuję. Nigdy się nie przyznam do czegoś, czego nie zrobiłem, a zwłaszcza do zamordowania mojego serdecznego kolegi, jakim był świętej pamięci Janusz. Wolę tu dalej gnić, a się nie przyznam.

***

Słowa te przypomniały mi historię Radka i Patryka, skazanych za zabójstwo wałbrzyskiego antykwariusza w marcu 2000 roku, którzy woleli przez lata siedzieć za kratami, niż przyznać się do zbrodni jakiej nie popełnili i wyjść na warunkowe przedterminowe zwolnienia. W sprawie tej w czasie kiedy byłem już na emeryturze, udało mi się w aktach sprawy znaleźć tak istotne błędy procesowe, że w rezultacie skończyło się to wznowieniem prawomocnie zakończonego postępowania i zmianą wyroku. Zdecydowałem się im pomóc, ponieważ w końcówce ich procesu w Sądzie Okręgowym w Świdnicy, sprawa ta została mi przydzielona, abym znalazł trzeciego sprawcę tego zabójstwa, o którym ani wałbrzyscy policjanci, ani oskarżający prokurator nie mieli zielonego pojęcia. Prowadząc ją, udało mi się w materiale „dowodowym” znaleźć tyle dziur, kłamliwych zeznań i policyjnych manipulacji, że uwierzyłem bez żadnych zastrzeżeń siedzącym już od kilku lat za kratami chłopakom. Postąpiłem tak ponieważ bez specjalnego trudu dostrzegłem, że cały materiał dowodowy był – jak się to w policyjnym slangu mówiło – uszyty pod konkretnie wskazane od początku osoby i trzyma się jedynie na bardzo wątpliwych zeznaniach jednego świadka anonimowego, którego kłamstwa dostrzegłby bardziej rozgarnięty student pierwszego roku prawa.

***

Rozmawiając z Pyłką, tamta sprawa nagle mocno odżyła w mej pamięci, więc i moja reakcja była zdecydowana.

- Dobrze, panie Wojtku, niech pan przysyła mi te akta. Zobaczymy, co da się zrobić.

Muszę przyznać, że nawet nie zdawałem sobie sprawy, że dotknę czegoś, czego nawet nie można będzie porównać do ponurej i tragicznej historii Tomasza Komendy z Wrocławia.

 

2603409