Janusz "Bartek" Bartkiewicz

TRYBUNA MYŚLI NIESKRĘPOWANEJ

poniedziałek, 26 wrzesień 2022 15:02

Nie mamy pańskiego płaszcza i co pan nam zrobi?

  •  
Oceń artykuł
(14 głosów)

   Przez bez mała ćwierć wieku służyłem państwu i jego obywatelom, starając się chronić ich przed tymi, którzy prawo i bezpieczeństwo innych mieli (z różnych zresztą powodów) w głębokim niepoważaniu i krzywdą innych żywili się z taką samą zachłannością, jak wygłodniały traktuje kromkę chleba. Przez zdecydowaną większość mego dorosłego życia byłem przekonany, że kto nie łamie prawa, nie musi się obawiać jakiejkolwiek przemocy ze strony organów państwa, które zostały wyposażone w prawo stosowania różnego rodzaju technik operacyjnych i prawo do podejmowania wobec obywateli określonych przepisami czynności procesowych. I chociaż od kilkunastu lat ta moja wiara wielokrotnie poddawana była ciężkim próbom, to jednak chciałem wierzyć, że wszystko to o czym czytałem słyszałem i co widziałem, a co dotyczyło łamania praworządności przez funkcjonariuszy państwa w trakcie wykonywania swych służbowych obowiązków, to jednak tylko wyjątki od reguły. A za regułę uznawałem gwarancje praworządności, jakie demokratyczne państwo zapisało w swej konstytucji i opartym na niej systemie prawa, z którego jak mniemałem wynikało, że organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości powinni obawiać się jedynie mniejszego i większego kalibru przestępcy. Praworządny obywatel nie musi się państwa obawiać, bo to ono właśnie stoi na straży jego praw i podstawowych wolności.

Obecnie zmuszony zostałem do brutalnej weryfikacji tej mojej, jak się okazuje, naiwnej wiary i przyjęcia do wiadomości, że państwo to jeden wielki aparat represji stosowanej wobec obywateli, którzy z jakichś powodów, uzasadnionych bądź nie, podpadli nie tyle samemu państwu, ale przede wszystkim różnym jego przedstawicielom mającym prawo do stosowania represji. A także szykan, w jakie represje się zmieniają, jeżeli stosowane są w sposób jawnie naruszający istniejący formalnie porządek prawny i przyjęty powszechnie system podstawowych wartości. Te smutne refleksje są efektem wydarzeń jakie rozegrały się w moim mieszkaniu 31 sierpnia tego roku, kiedy poczułem się jak bohater głośnej niegdyś powieści Franza Kafki pod tytułem „Proces”, której bohater znalazł się nieoczekiwanie w absurdalnym położeniu przez to, że nie ma pojęcia o co został oskarżony, kto go oskarża, ale przede wszystkim nie ma praktycznie żadnej możliwości obrony.

31 sierpnia br. na podstawie postanowienia prokuratora usłyszałem z ust funkcjonariuszy, że mam wydać rzeczy mogące mieć związek z prowadzonym postępowaniem, a tym samym mogącymi być dowodami w sprawie zabójstwa Anny Kembrowskiej i Roberta Odżgi, dokonanego – przypomnę – 17 sierpnia 1997 roku. Żądanie to było tak absurdalne, że tak jak Józef K., bohater kafkowskiej powieści, zacząłem rozmyślać na moją dotychczasową pewnością, że żyję w państwie prawa, w którym nikt nie może dopuszczać się przemocy na porządnym obywatelu, w dodatku w jego własnym mieszkaniu, ponieważ wiedziałem, że jeżeli „takich” rzeczy nie wydam, to policjanci przeszukają moje mieszkanie i zabiorą to wszystko, co wyda się im podejrzane. I tak też się stało, bo naprawdę nie wiedziałem co mam im wydać, ponieważ nikt mi nie powiedział, czego tak oni u mnie szukają. Dlatego głośno i wyraźnie odczytałem obecnym w mieszkaniu policjantom treść postanowienia, prosząc o konkretne wyjaśnienie, co mam im wydać, to z chęcią tak postąpię, ale wyraźnie podkreśliłem, co w postanowieniu tym jest zawarte. W tym miejscu muszę pozwolić sobie na małą dygresję dotyczącą coraz bardziej powszechnego problemu z tak zwanym analfabetyzmem funkcjonalnym, który według prof. Małgorzata Żytko z wydziału pedagogicznego Uniwersytetu Warszawskiego, oznacza, że „człowiek co prawda czyta, pisze i buduje zdania, ale nie rozumie ich w takim zakresie, który pozwoliłby mu efektywnie funkcjonować. Nie rozumie treści i nie umie użyć ich w swoich codziennych działaniach.” Otóż to. Krakowski prokurator w swym postanowieniu zarządził „wydania wszelkich cyfrowych nośników danych elektronicznych (...) dokumentów, notatników, kalendarzy, zapisków oraz innych rzeczy wykazujących łączność z przedmiotem postępowania i mogących stanowić materiał dowodowy”.

Dla osoby nie mającej takich problemów, o jakich mówi prof. M. Żytko, nietrudno zrozumieć, że moje i żony (która w postanowieniu nie została wskazana) telefony, komputery PC i laptopy, tablet i kilkanaście dysków zewnętrznych oraz tyleż samo urządzeń przenośnej pamięci Pendrive, nie mogą i nie są jakimkolwiek dowodem w sprawie zabójstwa dójki studentów w 1997 roku z dwóch oczywistych powodów. Pierwszym z nich jest niesamowicie prozaiczny fakt, że zostały wyprodukowane i zakupione przeze mnie kilkanaście lat (a nawet 25) po tej okrutnej podwójnej zbrodni. Drugi natomiast jest bardziej złożony i muszę się tu odwołać to pewnego przepisu, który jak śmiem mniemać, prokuratorowi z Krakowa jest znany.

Chodzi o § 159 rozporządzenia Ministra Sprawiedliwości z 07.04.2016 r. w sprawie regulaminu wewnętrznego urzędowania powszechnych jednostek prokuratury (tekst jednolity Dz. U.2017.1206 ), w którym jak byk stoi, że dowodami w znaczeniu procesowym mogą być tylko te rzeczy, które służyły lub były przeznaczone do popełnienia przestępstwa, albo zachowały na sobie ślady przestępstwa, lub pochodzą bezpośrednio lub pośrednio z przestępstwa i na koniec, że mogą służyć jako środek dowodowy do wykrycia sprawcy czynu lub ustalenia przyczyn i okoliczności przestępstwa. A z przepisów prawa oraz tzw. doktryny wynika, że środkiem dowodowym jest informacja, jaką można uzyskać ze źródła dowodowego, a więc w moim przypadku, jakaś informacja zapisana w pamięci posiadanych przeze mnie nośników elektronicznych lub zapisana na „nośnikach papierowych”. No to wszystko jest OK zawoła ktoś wielce uradowany.

Otóż nie, nie jest OK z kolejnego powodu, że taka domniemana informacja powinna być wskazana jako poszukiwany ewentualny dowód w sprawie, co wynika wprost z art.92 kpk mówiącego o podstawie faktycznej, czyli całokształcie okoliczności ujawnionych w postępowaniu. Czyli mówiąc językiem prostym a zrozumiałym, prokurator winien w postanowieniu te dowody o jakich się dowiedział wyraźnie wskazać. A nie uczynił tego, ponieważ postanowienie wydał na wniosek pewnego krakowskiego policjanta na wysokim stanowisku, który prawdopodobnie nie zna treści § 66 ust. 1 i 2 wytycznych nr 3 KGP z 30 sierpnia 2017 r. w sprawie wykonywania niektórych czynności dochodzeniowo-śledczych przez policjantów (Dz.Urz. KGP poz. 59), które stanowią, że w uzasadnieniu wniosku do prokuratora policjant jest zobowiązany przedstawić dowody lub przytoczyć okoliczności dające podstawę do przypuszczenia, że wymienione rzeczy albo dane informatyczne znajdują się we wskazanym miejscu lub urządzeniu albo systemie informatycznym. I takie właśnie podstawy winne być wskazane w uzasadnieniu prokuratorskiego postanowienie, czego jak już wskazałem, nie ma. Dlaczego?

Ano z tej prostej przyczyny, że ów wspomniany policyjny decydent żadnej takiej wiedzy operacyjnej czy procesowej nie uzyskał, a jego wniosek wynikał z tego prostego faktu, że formalnie miał prawa go złożyć. A że niezgodnie z prawem? A kto by się tym przejmował. „Nie mamy pańskiego płaszcza i co pan nam zrobi?” - znacie to? Jak nie to obejrzyjcie „Misia” komedię Barei z czasów PRL. Więc co powinni zrobić policjanci? I tu jest problem, ponieważ chcąc się zachować zgodnie z prawem, powinni uruchomić komputer, aby sprawdzić zawartość plików i folderów odnoszących się do zbrodni na Narożniku. Nie zrobili tego, bo zawartość wszystkich nośników cyfrowych to około 5 mln plików, co musieliby (i muszą) sprawdzać w czasie nie krótszym niż co najmniej 13 lat, a więc całe to postanowienie i jego realizacja to tylko czynność pozorna, mająca na celu przykrycie zupełnie innych zamierzeń. Będę tego dociekał, w czym na pewno pomoże mi kancelaria Adwokacka mec. Mirelli Nowak, którą zapewne pozytywnie kojarzy wielu wałbrzyszan. Chociaż wiem, że „długa droga daleka przed nami”. C.d.n.

2645444