Archeolodzy i grabarze- część III
Nie mam wątpliwości, że w 2019 roku, a zapewne też wcześniej, moja strona internetowa poświęcona m.in. tajemnicy zbrodni na Narożniku, była pilnie śledzona najpierw przez policjantów z Wrocławia, później z Krakowa, przez co mogli się zapoznać nie tylko z moimi komentarzami dotyczącymi niewiarygodnego wprost odkrycia Marka L., który w pierwszych dniach grudnia 2009 roku, po wnikliwym kryminalistycznym zbadaniu szczytu Narożnika, doszedł do rewelacyjnych wprost ustaleń dotyczących miejsca zabójstwa studenckiej pary i zachowania się sprawców po jego dokonaniu. Ponieważ prokurator Krupiński (bezpodstawnie) zakazał mi posługiwania się informacjami jakie uzyskałem z legalnie posiadanych dokumentów z akt śledztwa, przywołam więc jedynie tylko to, co na podstawie jego zwierzeń opisała Iza Michalewicz w książce „Zbrodnie prawie doskonałe Policyjne Archiwum X”, wydanej przez Wydawnictwo Znak w lutym 2018 roku. Rozdział ósmy tej książki poświęcony jest zabójstwu Anny i Roberta. Jest tam też mowa o mnie, ale przede wszystkim o policjancie, któremu autorka nadała fikcyjne imię Maciek, ale faktycznie chodzi o wspomnianego wyżej, znanego mi osobiście Marka L., autora notatki z 10 grudnia 2009 roku, w której opisał przeprowadzone na terenie szczytu Narożnika czynności oraz wnioski jakie z efektów tychże czynności wysnuł. To, co o nim i o jego przemyśleniach napisała Iza Michalewicz, nie dając mi możliwości odniesienia się do tych rewelacji, spowodowało, że cały fragment dotyczący tego zdarzenia i jego odkrywczych przemyśleń przytaczam w całości. Winien tego jestem nie tylko samemu sobie, ale przede wszystkim tym moim kolegom, którzy wraz ze mną zajmowali się tą sprawą w latach 1997 – 1998 i 2000 – 2003.
Przywołuję to również i z tego powodu, aby wskazać jakimi to fachowcami „sławetnego” wrocławskiego Archiwum X dysponowała tamtejsza KWP, i jakich – o czym jestem przekonany – w nie brakuje również wśród krakowskich archeologów zbrodni. Jednocześnie piszę te słowa z pewnym niepokojem o Marka, bo być może prokurator Krupiński na podstawie tego co napisała Iza Michalewicz, zechce uznać, iż dopuścił się tak jak ja przestępstwa z art. 241 k.k., o czym - jeżeli chodzi o mnie - prokurator Krupiński bez przerwy opowiada i pisze, a to do Sądu Rejonowego dla Krakowa - Sródmieście, a to do Prokuratury Rejonowej w Wałbrzychu i Komendy Głównej oraz Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu.
Zbrodnie prawie doskonałe Policyjne Archiwum X”
Rozdział ósmy – Miedzy oczy -str. 337.
„(…) 10 grudnia 2009 pojawia się pierwsza notatka służbowa Maćka z Archiwum X. Z policjantem z Komendy Powiatowej Policji w Nowej Rudzie poszli niebieskim szlakiem na Narożnik. Policjant pokazał mu miejsce, gdzie dokonał oględzin plamy krwi miesiąc po ujawnieniu zwłok.2 Maciek robi zdjęcia tej plamy3, aby ustalić jej położenie w stosunku do miejsca, gdzie znaleziono ciała Roberta i Ani. Poniżej plamy na szlaku, prostopadle w dół, w odległości 33 m znajduje się krawędź skały, przy której leżało ciało Roberta. Z krawędzi tej skały policjant robi również zdjęcia w kierunku miejsca znalezienia plamy na szlaku. W ten sposób zaczyna ponownie analizować działanie sprawcy. „Stwierdziłem, pisze, że sprawca, bądź sprawcy, przeciągnęli ich zwłoki w miejsce ich znalezienia za ręce, o czym mogą świadczyć ściągnięte spodenki i majtki, a nie podwinięte koszulki. Ponadto ułożenie zwłok Anny Kembrowskiej głową w dół do wzniesienia może świadczyć o przeciąganiu ofiary z góry w dół. Plama krwi na szlaku, którą lekarz turysta z żoną określa na około 40 cm w dniu 18 sierpnia, ze stężeniem od 6 do 12 godzin, mogła pochodzić od jednej z ofiar, która została zaciągnięta z tego miejsca". Rozważa też zeznania Piotra K., odsiadującego karę więzienia za zabójstwo. K. zeznał, że poznał kobietę, której syn wraz z kolegą „odpalili z pistoletu dwoje młodych w górach.4 A jeździli tam, bo zajmowali się kradzieżą samochodów i przemytem ich na wschód. Kontrolowali też lokalne burdele. Ale rozwiązania zagadki wciąż nie widać. Maciek od kilku lat zastanawia się, co w tych górach mogło się wydarzyć? Ma kilka wersji, przyjmuje różne scenariusze. Nie o wszystkim może mówić. - Nie wiemy – przyznaje - czy na miejscu zbrodni była jedna, czy dwie osoby. Nie wiemy też, jak studenci mogli się zachować. Według mnie najpierw zaatakowany został Robert, z uwagi na to, że dostał pierwszy niecelny strzał. Szli szlakiem, ktoś ich zaczepił. Strzał mógł paść z bliskiej odległości, zresztą była to broń krótka. Możliwe, że sprawca przykłada chłopakowi broń do czoła, a Robert się szarpnął, więc broń wystrzeliła. Sprawca przestraszył się, że student mógłby być do niego groźny, i dobił to strzałem w czoło.5 Po miesiącu czasu na szlaku znaleziono plamę krwi. Wcześniej przez przeoczenie chyba nikt nie powiązał jej z miejscem znalezienia ciał.6 Pomyślałem więc, że Robert dostaje strzał, przewraca się na szlaku, krew wsiąka w podłoże. Po już dłuższym przecież czasie ta substancja wzięta do zbadania faktycznie zawierała ludzkie białko, więc to nie mógł być i zwierzak.7 W tamtych latach jednak nie dało się wygenerować grupy krwi. Teraz nie możemy już porównać, czy to była krew Roberta. Analizując dalej: dziewczyna prawdopodobnie stoi obok. Strach paraliżuje kogoś, kto nigdy nie miał do czynienia z wystrzałami z broni ale ona zaczyna krzyczeć. Widząc, że sprawca kieruje się w jej stronę, mogła zacząć uciekać. On ją przewraca, dziewczyna znów krzyczy, zaciąga ją w miejsce śmierci, za skały.8 Dobija. Wraca po chłopaka, zaciąga go za skały. Dobija. Mogło być ich dwóch. Jeden zajął się Robertem, drugi pobiegł za dziewczyną. Już samo to, że plecaki zostały zniesione 800 niżej, a sprawca nie schodził szlakiem, lecz poruszał się zboczem góry, może świadczyć o tym, że było ich więcej niż jeden. To najbardziej zagadkowa zbrodnia, z jaką się spotkałem.9 Analizując ją, zwróciłem uwagę na sprawę ze Szczytnej, gdzie ojciec i syn zginęli odstrzału w czoło. Czytałem tamtą sprawę i wyniosłem pewne podobieństwo - zaczynam ten wątek też rozpatrywać. Z czytaniem akt, uważa Maciek, jest tak jak z chodzeniem na grzyby: idzie 10 grzybiarzy, a ten ostatni jeszcze coś po nich zbiera, czego tamci nie zauważą. W Szczytnej grupa handlarze sprowadzała z zagranicy auta za tak zwaną przedpłatę. Jeśli ktoś był zainteresowany, dawał pieniądze, a oni oferowali samochody, które ściągali. Pewien mężczyzna wypłacił taką zaliczkę, grupa skontaktowała się, jakie auto sprowadzić. Zadzwonili, że auto już jedzie, i jak klient chce odebrać wcześniej, to może przyjechać z resztą pieniędzy do Szczytnej. Tam umawiają się z nim na jednym z parkingów, przy wylocie na Kłodzko. Ale mężczyzna przyjeżdża z synem10, żeby odprowadził zakupiony samochód. Sprawcy mówią im, że muszą wsiąść z nim do samochodów, bo droga fatalna i sami nie dojadę na miejsce, a tam jest stromo. Wsiedli. Jadą leśną drogę niedaleko parkingu. Tam napastnicy kazali im wysiąść i oddać pieniądze. Ojciec protestuje, bandyci przywracają obu na ziemie i zabijają strzałem między oczy. Modus operandi ten sam, co w przypadku studentów. Do zabójstwa doszło w maju 1998 roku. - Proszę się niczym nie sugerować - uśmiecha się do mnie Maciek - to może nie mieć żadnego związku ze sobą11, ale daje dużo do myślenia. A ja zajmuję się myśleniem. Sprawa ze Szczytna została już wyjaśniona, zapadły wyroki. Dwóch sprawców już wyszło, dwóch jeszcze siedzi. Maciek przerzuca internet, czyta komentarze, analizuje wpisy różnych osób, być może mających związek ze sprawą. Sprawdza, czy ktoś przeczytał informację z artykułów prasowych, czy też ma jakąś dodatkową wiedzę. Walczy nie tylko z czasem, który upływa, ale i z tym który pozostał. - Pracuję nad tą sprawą naprawdę długo. Dzwoniło do mnie mnóstwo ludzi, od jasnowidzów po ufologów. Ale nikogo nie lekceważył. To ostatnia sprawa, którą chciałbym wykryć. Obszerność materiału i zgromadzenie tego w głowie to praca na kilka lat. Wiedza, którą mam, bardzo mnie obciąża. Wszystko w mojej głowie zostaje, ja bez przerwy coś analizuję. Z rodzicami Roberta, nauczycielami z podstawówki w Międzylesiu, rozmawiałem kilka razy. Bardzo spokojnie ludzie. Chcieliby się przed śmiercią dowiedzieć, kto zabił im syna.12 (…)”.
Kiedy czytałem to, byłem naprawdę zdumiony, ponieważ wygląda na to, – co powtórzę raz jeszcze - że Marek nie znał całości akt, albo że z tego co się w nich znajduje nie wszystko zrozumiał. Ponadto opisując położenie plamy krwi i zwłok podał, że odległość między nimi wynosi 33 metry, kiedy faktycznie licząc od tego miejsca, zwłoki Roberta leżały około 70 metrów, a ciało Anny 12 metrów dalej. Wygląda na to, że odległość tę zmierzył chyba na tak zwane „oko”, co doświadczonemu policjantowi kryminalnemu nie powinno się przydarzyć. Zresztą to nie jedno takie kuriozalne stwierdzenie, bo gromki śmiech musi wywołać opis przebiegu zbrodni jaki przedstawia, ponieważ wynika z niego, że pocisk od drugiego postrzału powinien znajdować się na ścieżce (pod głową Roberta) w tym miejscu, gdzie według niego doszło do zabójstwa. Jestem przekonany, opierając się na własnym doświadczeniu, że Iza Michalewicz – doświadczona dziennikarka i reportażystka, autorka wielu książek, wielokrotnie nagradzana najbardziej prestiżowymi wyróżnieniami, zamieszczając ten fragment dotyczący Marka L., zawarła w nim jego autentyczne wypowiedzi, a on sam wiedział, że będą one zamieszczone w jej książce.
Dlatego też nie mogę wyjść ze zdumienia, że pozwolił sobie na opowiadanie takich dyrdymał, nie mających żadnego potwierdzenia w zebranym materiale procesowym. I na dodatek będących niekiedy mocno na bakier z logiką. Jestem pełen podziwu dla jego ekwilibrystycznego sposobu myślenia i wnioskowania, jak na przykład tego rodzaju, że dowodem na to, iż sprawca nie działał sam, jest fakt, że nie schodził on szlakiem, lecz poruszał się zboczem góry. A przecież w rozmowie z autorką książki podkreślił, że zajmuje się myśleniem, co zresztą ona skrzętnie zapisała. No cóż, dla mnie meandry jego logiki są nie do ogarnięcia. I tak już zupełnie na marginesie wspomnę tylko, że analizując akta wykrytej przez nas sprawy zabójstwa dwóch mężczyzn w okolicach Szczytnej, też nie popisał się zbytnią dociekliwością. Nawiązując do tego wydarzenia, które jakoby można było powiązać z zabójstwem Anny Kembrowskiej i Roberta Odżgi, referując je red. Izie Michalewicz, popisał się wyjątkową ignorancją. Pomylił wszystko, czego nawet nie można było pomylić. Jestem więc skłonny przyjąć, że akta tej sprawy przeczytał również bardzo pobieżnie, co jednak nie powstrzymało go od wygłaszania tak niepoważnych, a nawet kłamliwych opinii.
W rzeczywistości sprawa ta wyglądała zupełnie inaczej. Zabójstw tych dokonano 27 maja 1998 roku. Handlem samochodami zajmowali się przestępcy z okolic Ząbkowic i z Bielawy. Ofiarami byli mieszkańcy Bielska-Białej, których nie łączyły żadne więzy krwi, ponieważ jeden z nich był przypadkowo doproszonym do wyjazdu tłumaczem języka niemieckiego. Został poproszony o pomoc, ponieważ bandyci mamili chętnego na zakup samochodu, wspólnym wyjazdem do Niemiec gdzie miało dojść do transakcji. Pięcioosobową grupą krypt. „Borowina” kierowałem osobiście i 12 lipca 1998 roku zatrzymaliśmy wszystkich sprawców tej zbrodni, których jeszcze przed zatrzymaniem – co było, cytując klasyka, oczywistą oczywistością – dokładnie sprawdziliśmy pod kątem ich ewentualnego związku ze sprawą „Narożnika”.
Tak więc Marek L. niepotrzebnie grzebał się w aktach tego śledztwa, bo udział tych osób w zabójstwie studentów został przez nas bezapelacyjnie wykluczony. Myślę, że analizowanie akt wykrytej sprawy, było niczym innym, jak marnowaniem czasu i jednocześnie wyrazem totalnego lekceważenia naszej nie tylko policyjnej wiedzy, zdolności logicznego rozumowania i umiejętności zawodowych. Było wyrazem totalnego braku szacunku dla mnie i moich kolegów, naszej pracy i włożonego wysiłku. I na zakończenie jestem zmuszony zwrócić uwagę na pewną „drobnostkę”. Otóż zamiast marnować czas Szczepana K. (policjant z Nowej Rudy), mógł się ze swoimi wątpliwościami zwrócić bezpośrednio do mnie. Jeżeli zapoznał się z aktami operacyjnymi, winien wiedzieć, że to ja, jako naczelnik Wydziału Kryminalnego KWP, kierowałem grupą operacyjną „Narożnik”, a w związku z tym miałem wiedzę dotyczącą całości tej sprawy. Tak samo mogli postąpić ci najlepsi z najlepszych rodem z Krakowa, którzy również woleli przesłuchać Szczepana, a następnie napluć mi w twarz, niż zaprosić na rozmowę i ewentualne przesłuchanie. Dlaczego tak postąpili, nie wiem? Odpowiedź na to pytanie postaram się podać w następnych rozdziałach.
----------------------------
2.Oględziny tego miejsca przeprowadzono miesiąc po znalezieniu zwłok dlatego, że osoba która zakrwawione miejsce znalazła, zgłosiła się do jednego z komisariatów we Wrocławiu, gdzie też została przesłuchana. Następnie protokół przesłuchania został wysłany do Komendy Miejskiej, a stamtąd do KWP we Wrocławiu. I dopiero z tej komendy trafił do nas.
3.Tej plamy nie było tam już od września 1997 ponieważ podłoże z zaplamiona trawa zostało wówczas wycięte i wysłane do Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego KGP do szczegółowych badań.
4.Czytałem te zeznania. Doświadczony gliniarz pogoniłby gościa od razu po pierwszej, góra po drugiej z nim rozmowie i operacyjnym sprawdzeniu jego rewelacji. Bez potrzeby ponoszenia kosztów przesłuchań jego i innych osób. W rezultacie nic się nie potwierdziło, a facet miał trochę rozrywki. Zresztą od początku można się było domyśleć, że człowiek ten ma na celu swój własny interes, związany z pobytem w zakładzie karnym
5.Ta opowiastka o dwóch strzałach w czoło świadczy o tym, że prawdopodobnie Marek L. nie zapoznał się z protokołem sekcji zwłok Roberta Odżgi, a nawet jak się zapoznał, to nie zrozumiał tego, co zostało w nim napisane.
6.Również i ta wypowiedź Marka L. świadczyć może o tym, że akt sprawy nie znał, ponieważ jak wyżej wskazuję, ślad ten został zabezpieczony i wysłany do badań, a przeprowadzona ekspertyza wykazała, że w badanym śladzie nie stwierdzono obecności białka ludzkiego.
7.Brak białka ludzkiego w śladzie krwi świadczy, że była to krew zwierzęcia.
8.Anna została zastrzelona ok. 12 metrów od miejsca zabójstwa Roberta w kierunku na Karłów i nie leżała za skałami, tylko na niczym nie osłonionym trawiastym podłożu. Tak wynikało z protokołu oględzin miejsca znalezienia zwłok i fotografii kryminalistycznych wykonach w trakcie oględzin. I znajduje się to w aktach sprawy.
9.W tym miejscu wierzę Markowi całkowicie. Jednakże ja sam i moi koledzy, w odróżnieniu od niego, spotykaliśmy się z wieloma innymi również wielce zagadkowymi sprawami związanymi z zabójstwami i innymi poważnymi przestępstwami kryminalnymi.
10.To nie był jego syn, tylko znajomy, który miał być tłumaczem z języka niemieckiego. Całkiem przypadkowa osoba.
11.I nie miało, ponieważ sprawców po 2 lub 3 miesiącach namierzyliśmy i zostali skazani. O tym, że to podwójne zabójstwo z broni palnej dokonane w nieodległym miejscu i w podobnym okresie, specjalista z wrocławskiego Archiwum X winien wiedzieć.
12.Ojciec Roberta, pan Edward Odżga, umarł w 2018 roku roku.