Po ogłoszeniu wyników wyborów musiałem dać sobie dzień na przemyślenie tego i owego. A co z tego wyszło, prezentuję niżej.
* * *
Kto naprawdę wygrał?
„Polska musi wygrać” – zagrzmiał Nawrocki z mównicy podczas wieczoru wyborczego. I w jednym zdaniu zawarł wszystko, co najbardziej niepokoi w dzisiejszym polskim dyskursie politycznym. Bo skoro „Polska” musi wygrać, to co z tymi, którzy głosowali inaczej? Kto nie głosował na Nawrockiego – nie jest Polakiem? Jest zdrajcą? Ciałem obcym?
To więcej niż slogan, co po ogłoszeniu wyników wyborów doradca prezydenta Andrzeja Dudy prof. Andrzej Zybertowicz potwierdził wprost: „te wyniki pokazują, że około 40 procent głosujących wypisało się z polskości. To są ludzie, którzy nie szukają swojego własnego źródła wartości, poczucia tożsamości w Polsce”. To deklaracja zawłaszczenia państwa i narodu. A przecież Polska nie jest i nigdy nie będzie jednorodna. Składa się z wielu różnych „Polsk”: miejskich i wiejskich, konserwatywnych i progresywnych, młodych i starych. I żadna z tych grup nie ma prawa mówić: „jesteśmy jedyną prawdziwą Polską”.
To deklaracja zawłaszczenia państwa i narodu. A przecież Polska nie jest i nigdy nie będzie jednorodna. Składa się z wielu różnych „Polsk” – miejskich i wiejskich, konserwatywnych i progresywnych, młodych i starych. I żadna z tych grup nie ma prawa mówić: „jesteśmy jedyną prawdziwą Polską”.
Nawrocki wygrał w sześciu województwach, głównie tam, gdzie frekwencja była wyższa i społeczeństwo mniej mobilne intelektualnie. Dominowali absolwenci podstawówek, mieszkańcy mniejszych ośrodków, osoby wykluczone cyfrowo i edukacyjnie. To żadna obraza – to opis faktów. Demokracja nie pyta o poziom wiedzy, a o liczbę głosów. I właśnie dlatego wygrywa nie elita, lecz większość – czasem zmanipulowana, często zmęczona, zawsze sfrustrowana.
W tym samym czasie Trzaskowski rozpoczął kampanię II tury od mocnego hasła: „Podpiszę ustawę aborcyjną”. Głos ważny, potrzebny, ale z perspektywy politycznej – zbyt wyprzedzający. Zlekceważył realia: że prezydent nie działa w próżni, że jest Kosiniak i Hołownia, że jest koalicja z Trzecią Drogą. Każdy z nich pociąga w inną stronę, a nie sądzę, aby tak szybko swoje prawdziwe ideowe oblicze porzucili przede wszystkim dla politycznych potrzeb Platformy Obywatelskiej. Niewątpliwie Trzaskowski w tej kampanii zapłacił za cudze błędy, a największym okazał się Szymon Hołownia. Jego ego urosło tak bardzo, że uznał się za mesjasza trzeciej drogi, mimo że wyborcy szukali raczej twardego lidera, a nie telewizyjnego konferansjera. Zamiast wspierać Trzaskowskiego już w pierwszej turze, Hołownia budował siebie – atakując, podważając, dystansując się. Kiedy okazało się, że przegrał, nagle dramatycznie zaczął apelować o jedność. Tyle że wtedy było już za późno. Zaufanie – a ono w polityce znaczy wszystko – zostało nadwyrężone.
Podobnie Kosiniak-Kamysz. Minister obrony narodowej nie zdaje sobie sprawy z faktu, że to premier decyduje o jego losie. Teraz zadeklarował bardzo gorąco „gwarancję współpracy” z prezydentem Trzaskowskim jako zwierzchnikiem sił zbrojnych, zapomniał jednak biedaczysko, że sam niczego nie gwarantuje – ani personalnie, ani politycznie. Jest tak jak inni tylko pionkiem na szachownicy premiera. Tak więc deklaracja wyglądała tylko groteskowo.
Niepokojący był również wyborczy wybór młodych. Najliczniej oddali głos na kandydata, który mówi o płatnych studiach, którego doradca gloryfikował patriarchat, a sam kandydat uważa gwałt za „dolegliwość”. Wydaje się to absurdalne, ale działa mechanizm: charyzma, siła, prosty przekaz. Trzaskowski mówił o konstytucji, kompetencjach i dialogu. Przeciwnicy mówili: „imigranci zabierają wam pracę, Ukraina nas okrada, kobieta ma siedzieć w domu”. Przekaz był brutalny – i zrozumiały. A to, co zrozumiałe, lepiej się sprzedaje niż to, co mądre.
A lewica? Biejat i Zandberg po raz kolejny pokazali, że idealizm nie zastępuje realizmu. Ich wypowiedzi o przyjęciu Ukrainy do NATO zraziły nawet umiarkowanych wyborców. Zapomnieli, że dążenia przyjęcia Ukrainy do tego paktu, to gwarancja „stałej” wojny na Ukrainie. Wojny, na której giną prawdziwi ludzie, a nie ich propagandowe fantomy. W ich świecie wciąż ważniejsze są ideały niż skuteczność. Tylko że dziś nie czas na czyste sumienia. Dziś potrzeba twardej walki o wartości – bez naiwności, bez dogmatyzmu, bez narcyzmu politycznego.
Donald Tusk, który jeszcze niedawno niósł opozycję na barkach i zbudował zwycięstwo z 15 października, dziś w mediach głównego nurtu jest przedstawiany jako kula u nogi Trzaskowskiego. Myślę, że niesłusznie, bo mógłby być dla niego znacznym wsparciem. Zwłaszcza że w odróżnieniu od niego jest doskonałym mówcą wiecowym, czego mogliśmy doświadczyć w czasie kampanii wyborczej do parlamentu, kiedy porywał zebranych swym entuzjazmem i trafnością ocen. Też dowcipem. Trzaskowski tego daru nie posiada, a jego wiecowe wystąpienia są nudne. Nawet te jego próby wykrzykiwania haseł podniesionym głosem są bardzo, ale to bardzo, nienaturalne i niekiedy śmieszne. Błędem więc – moim zdaniem – było swoiste „schowanie” Tuska, bo Tusk to nie Kaczyński, którego schowanie niegdyś uratowało PiS.
Gdy spojrzymy na wyniki wyborów 2025, jedno rzuca się w oczy: wschodnia Polska poszła do urn bardziej masowo. Zachodnia – mniej. Miasta – leniwe. Wieś – zdyscyplinowana. I znów ten sam mechanizm: prawica głosuje na strachu i emocjach. Lewica i centrum – na analizie i „rozsądku”. A ten rozsądek jest coraz mniej sexy.
Skrajna prawica – Braun i Mentzen – zdobyła razem ponad 20%. To nie „zaskoczenie”, jak twierdzą niektórzy komentatorzy. To efekt skutecznego słuchania ulicy. Ludzi nie obchodzą już problemy Ukrainy. Obchodzą ich rachunki, ceny, bezpieczeństwo. I nie da się tego zakrzyczeć „europejskimi wartościami”. Ludzie chcą normalności, nie misji cywilizacyjnej. I czują, że nikt ich już nie słucha – tylko skrajna prawica.
Czy można było inaczej? Owszem. Można było mówić wprost: Nawrocki to nie „kandydat konserwatywny”. To oszust powiązany z przestępczym środowiskiem Trójmiasta, to człowiek, który może zablokować fundusze z Unii, unieważnić działania rządu, wyciągnąć rękę do tych, którzy dziś drżą przed sądami. A jednak w kampanii Trzaskowskiego ten wątek praktycznie nie wybrzmiał. Zamiast ostrzeżenia – program rządowy. Zamiast twardych faktów – liberalne bajki. Nie mówiono o tym, że wybór Nawrockiego to realne zagrożenie dla demokracji, że to powrót do stylu Dudy – tylko może gorszego. I to się właśnie najbardziej zemściło.
I co dalej?
Polska 2025 jest bardziej podzielona niż kiedykolwiek. Demokraci dali się pokonać własną poprawnością. Lewica nie dojrzała do współodpowiedzialności. Centrum zlekceważyło strachy klasy średniej. A nacjonaliści i populiści? Usłyszeli, że czas jest ich. I sięgnęli po to, co uznali za swoje.
Czy Polska wygrała?
Na pewno nie ta, która wierzyła, że rozsądek wystarczy.